Zgon pod górą śmieci
- Boże, czekaliśmy na naszą wspólną emeryturę, żeby móc we dwoje dożyć jak ludzie starości. A teraz zostałam sama z córkami - płacze Jadwiga Olechno (49 l.). - Gdy dowiedziałam się, że na wysypisku był wypadek, od razu mnie coś tknęło... Wtedy usłyszałam najgorszą informację w swoim życiu. Mój mąż zginął pod zwałami śmieciMarian Olechno (+ 54 l.) na wysypisku w Karczach (woj. podlaskie) pod Sokółką pracował od lat. Niektórzy znajomi z niego żartowali, że robi w śmierdzącym interesie, ale on wcale się tym nie przejmował. Wolał pracować i zarabiać, niż siedzieć w domu i być bezrobotnym. Niestety, pracę przypłacił życiem.
Razem z żoną i córkami mieszkali w Woronianach. Marian Olechno prawie codziennie dojeżdżał prawie 12 km na wysypisko. Tego tragicznego dnia pracował od samego rana.
Ok. godz. 11 zauważono, że gdzieś zniknął. Nie było go ani w pomieszczeniu socjalnym na przerwie śniadaniowej, ani na terenie wysypiska. Wydawało się to bardzo dziwne, bo nigdy nie opuszczał swojego stanowiska pracy. Do obowiązków przykładał się sumiennie, więc od razu jego przełożeni zaczęli podejrzewać, że coś jest nie tak.
Poszukiwania rozpoczęto od przejrzenia taśm monitoringu. Wtedy okazało się, że mężczyzna znikł z wizji kamer jeszcze przed godz. 11, podczas opróżniania jednej ze śmieciarek. Później w tym samym miejscu pracowała później równiarka i przejeżdżały inne śmieciarki.
Wezwano strażaków. Ratownicy natychmiast przystąpili do przeszukiwania wysypiska. Po kilku godzinach strażacy znaleźli zwłoki pana Mariana Olechno.
– Ze wstępnych policyjnych ustaleń wynika, że został on najprawdopodobniej zepchnięty przez ładowarkę rozpychającą odpady, a następnie nimi przysypany – mówi asp. Marta Kurylonek z Komendy Powiatowej Policji w Sokółce.
Śledztwo w tej sprawie wszczęła już prokuratura.
« powrót